piątek, 18 listopada 2016

Patanjali Amla Hair Oil - hit czy kit?

Dziś recenzuję ajurwedyjski olejek do włosów patanjali z dodatkiem owoców amla. Olejek według producenta miał wzmacniać włosy, zapobiegać ich wypadaniu, siwieniu i rozdwajaniu. Jak do tych obietnic można się odnieść podczas użytkowania?

Co mamy w składzie: Na każdy mililitr olejku przypada aż 760 mg oleju słonecznikowego. Taka mała dygresja: gdy szukałam dla siebie produktu z amlą brałam pod uwagę dwie pozycje : tą i z firmy Dabur, która to bazuje na paraffinum liquidum, czyli ciekłej parafinie. Wiem, że wiele kobiet jest uprzedzonych widząc ten składnik na etykiecie kosmetyków. Oczywiście zaleca się wszem i wobec unikanie parafiny w kremach szczególnie jeśli mamy tendencję do zatykania porów, skórę w kierunku tłustej itd. Aczkolwiek w przypadku kosmetyków do włosów nie ma się czego bać ;) Wiele kobiet używa z powodzeniem ciekłej parafiny (czyli inaczej nafty kosmetycznej) do pielęgnacji włosów z bardzo dobrym skutkiem. Kilka lat temu testowałam taką naftę, z firmy Anna o ile się nie mylę i byłam z niej bardzo zadowolona (aż korci żeby przetestować jeszcze raz ) ;)
Dalej w składzie mamy olea europaea czyli oliwę z oliwek, sesamum indicum (olej sezamowy) i emblica officinalis aka liściokwiat garbnikowy aka amla - odpowiednio po 60 mg na 1 ml.
Skład jak widzimy bardzo obiecujący.
Cena: przekrój dosyć spory w zależności od sklepu, ale zwykle nie przekracza 20 zł za buteleczkę 100 ml.
Zapach: kadzidlany, słodko-mdlący. Jeśli zdzierżyliście sesę to zdzierżycie i to;)
Działanie: I tu jest jak to się mówi pies pogrzebany. Olejek właściwie nie robi z moimi włosami nic pozytywnego, a wręcz pogarsza ich stan. Mam włosy średnioporowate, łamiące się, na końcach zniszczone. Aplikowałam olejek kilkukrotnie, w różnych wariantach : na krótko i na całą noc, na mokre i na suche włosy, dużą i małą ilość, przed myciem i po myciu. Za każdym razem efekt był opłakany: włosów wypadało mi kilkukrotnie więcej niż zazwyczaj. Podejrzewam że moim włosom po prosu olej słonecznikowy nie służy, więc jeśli chcecie szarpnąć się na ten olejek to radzę sprawdzić najpierw w kuchni jak na słonecznika reagujecie. Mimo tego przykrego doświadczenia ciągle jestem ciekawa produktów z amlą, ale tym razem zamówię dabur amla na bazie nafty kosmetycznej.

czwartek, 3 listopada 2016

Krem-uzależniacz dla naczynkowej cery czyli ziaja med trądzik różowaty - krem redukujący podrażnienia

Dzisiaj opowiem o kremie który jest ze mną od bardzo dawna i któremu ufam w 100% jeśli chodzi o działanie pielęgnujące i wyciszające rozszerzone naczynka. Wczoraj kupiłam już piąte opakowanie, chociaż jak niemal każda kobieta uwielbiam testować nowości. Dlaczego? Ziaja med jest po prostu niezawodny i ratuje cerę z czerwonej katastrofy.
Dla kogo? Ten, kto wie co to znaczy załapać soczystego rumieńca w najmniej odpowiedniej sytuacji, czuć to gorąco na twarzy przy wychodzeniu z ciepłego pomieszczenia na zimową pogodę lub na odwrót, ten wie również, jak bardzo cera nadreaktywna i zaczerwieniona potrafi utrudnić życie. Rumieńce towarzyszą mi niemal od zawsze, mam do nich skłonności po rodzicach, a oczywiście swoje zrobiła też nieodpowiednia pielęgnacja w nastoletnim wieku: używanie wysuszających kosmetyków na bazie alkoholu ("bo przecież pryszcz to największy wróg nastolatków" - tak mi się wtedy wydawało). Efekt? Skóra czerwieniła się coraz bardziej, zwłaszcza w chłodniejszych porach roku. Z czasem zrezygnowałam z agresywnych kremów i toników, na rzecz bardziej świadomej pielęgnacji. Zaczęłam oczywiście od produktów aptecznych typu avene, ruboril i tak dalej, no, ale na ich temat rozwinę się w następnej kolejności.
Działanie ziaja med trądzik różowaty krem redukujący podrażnienia: Zacznę od tego że trądziku różowatego nigdy u mnie nie stwierdzono, chociażby z tego powodu że oprócz zaczerwienień nie mam grudek, zaskórników czy innych niedoskonałości. Naturalnie raz na jakiś czas zdarzy się pryszcz czy zaskórnik, ale nie jest to regułą. Gdy jednak do tego dojdzie to mam pewność, że z tym kremem błyskawicznie wszystko się zagoi. Producent obiecuje na opakowaniu że krem "skutecznie zapobiega zmianom grudkowo-krostkowym". Cóż, podpisuję się pod tym rękoma i nogami ;) Przy regularnym stosowaniu krem redukuje również zaczerwienienie policzków i jest to jedyny preparat po którym odczułam różnicę tak naprawdę.  Aby ten efekt podtrzymać trzeba kontynuować stosowanie, ponieważ niestety dobroczynne skutki nie są długofalowe. Troszkę wysusza cerę, dlatego używam na zmianę z recenzowanym wcześniej, nawilżającym d-vit boost'em ;)
Konsystencja: lekka, wodnista, szybko się wchłania. Makijaż sprawuje się na nim bez zarzutu
Cena/dostępność: Koszt tego cuda to 12,50 zł w sklepie firmowym ziaji. Krem można dorwać również w wielu aptekach. Polecam serdecznie.




piątek, 7 października 2016

Dzisiaj na warsztat biorę szampon babuszki Agafii na brzozowym propolisie. Cała seria na propolisach zyskała swego czasu duży szacun w blogosferze czemu nie należy się dziwić, bo składy (były?) całkiem niezłe. Zachęcona i ośmielona, postanowiłam więc przetestować, o co tyle szumu ;)



Na początku wyjaśnijmy jedną zasadniczą kwestię. Szampony babuszki agafii z serii propolisowej możemy dostać w pojemnościach 550 ml i 600 ml.  Pomimo tej samej nazwy i etykiet fasadowych nie mają identycznego składu, a często na portalach recenzentowych występują jako jeden produkt.
Szampony 600 ml mają bogatszy skład, bez SLS i SLES-ów i kosztują więcej. Od jakiegoś czasu są wycofywane, co rzutuje na ich wysoką cenę (mogą kosztować nawet po 20-kilka zł) i coraz bardziej utrudnioną dostępność.
Swój egzemplarz nabyłam nie wiedząc tego jeszcze, zapłaciłam w niewielkim sklepie zielarskim jedynie 10 zł myśląc że ubiłam niezły interes. Jakież było zdziwienie gdy po powrocie do domu okazało się że szampon ma w składzie SLES na drugim miejscu a na pierwszym zwykłą wodę bez żadnych ekstraktów. Oczywiście byłam zła, że czytałam o innym kosmetyku a nabyłam jego słabszego składowo brata. Nikt nie lubi być wprowadzany w dezinformację. Z drugiej strony nieraz ocieram się o negatywne opinie tego produktu gdzie "oszukane" dziewczyny piszą że na przedniej etykiecie widnieje "bez SLS" a z tyłu doczytują się Sodium Laureth Sulfate, co tylko świadczy o tym niestety, jak wiele osób myli SLS z SLES-ami. 
Czy jednak produkt naprawdę jest taki zły w porównaniu ze zwykłymi drogeryjnymi szamponami? Otóż nie. 
Zapach: Zakochałam się w nim szczególnie - to takie połączenie miodu i lasu liściastego w upalne lato. Jakoś tak mi się kojarzy.


Marian się zaciekawił co tak ładnie pachnie ;DD

Opakowanie: Butelka z ładną szatą graficzną etykiety, poręczna. Uwaga na zamknięcie, jeśli położycie w poziomie butelkę może się wylewać. Z tego względu nie polecałabym zabieranie w podróż w oryginalnych opakowaniu. 
Skład: Co prawda nie jest tak imponujący jak jego starszego brata ale też nie ma się czego czepiać. Mniej więcej pośrodku składu znajdziemy ekstrakt propolisu, pokrzywy, liści brzozy, miodunki plamistej, mydlnicy lekarskiej, miód, wosk pszczeli, a także oleje : z pelargonii i bazylii. 
Konsystencja: płynno-żelowa, kolor jasnozielony przejrzysty
Działanie: Szampon świetnie myje, dobrze się pieni nawet przy użyciu niewielkiej ilości i nie plącze moich włosów. Oczekiwałam że nada mojemu sianku jakąś namiastkę blasku (miód w składzie, więc nadzieje były) i ograniczy łamliwość końcówek (tak, dobry szampon to potrafi - recenzja o nim później ;) ). Niestety z tych oczekiwań nic nie wyszło. Szampon pod względem działania nie różni się niczym o przeciętnego drogeryjnego - nie podrażnia i nie powoduje łupieżu ale też nie robi z włosami nic specjalnego. Moja ocena to 3/5. Szczerze, to używam częściej jako dodatek do kąpieli, ponieważ w kwestii kosmetyków do włosów jestem bardziej wymagająca.





wtorek, 4 października 2016

Recenzja : D-vit boost dermatologiczny krem do twarzy firmy Oceanic

Pierwszym produktem wybranym na warsztat recenzentowy jest krem d-vit boost. Od jakiegoś czasu było o nim głośno w internetach, czy zebrał zasłużone uznanie?
U schyłku lata moja skóra zwykle domaga się czegoś nawilżającego i odżywczego. Mam wrażliwą cerę podejrzewaną nawet o trądzik różowaty, więc kremy dobieram bardzo uważnie i zawsze z analizą składu. Po wstępnym rozeznaniu postanowiłam zaufać temu produktowi. Kremu używam od miesiąca, codziennie raz lub dwukrotnie.


  • Moja cera: dość młoda jeszcze, choć nie pierwszej młodości, mieszana w kierunku suchej, ultra wrażliwa, bardzo naczynkowa zwłaszcza w rejonie policzków
  • Cena: Zapłaciłam za krem ok. 37 zł w aptece Olmed, chociaż jestem pewna, że można dorwać taniej w sklepach internetowych (nawet za 20-kilka zł)
  • Opakowanie: proste, estetyczne, bez zbędnych udziwnień. Informacje w języku polskim i angielskim. Ulotka. Słoiczek szklany solidny, dość ciężki, wieczko plastikowe. Estetyka jasne, jest ważna, ale to, co przemawia do mnie najbardziej to spolszczony opis składu:


  • Zapach: wyczuwalny, ale nie drażniący. Podoba mi się nawet. Kompozycja zapachowa na ostatnim miejscu w składzie jak widać powyżej
  • Konsystencja: gęstej śmietany, bardzo fajnie się rozprowadza

  • Co obiecuje producent? : "Wyrób medyczny d-vit boost jest przeznaczony do stosowania na skórę wymagającą odbudowy, ochrony, nawilżenia, ukojenia i regeneracji. Unikatowa formuła zapewnia ochronę przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi. Emolienty (olej z ogórecznika, skwalan, mirystynian mirystylu) odbudowują i długotrwale nawilżają skórę. Alantoina i deksopantenol łagodzą podrażnienia. Witaminy D i E intensywnie regenerują i chronią skórę. Regularne stosowanie wyrobu medycznego d-vit boost chroni skórę i zapobiega niekorzystnym zmianom w jej strukturze.
  • Działanie: Krem faktycznie jest bardzo dobry. Skład przyzwoity, olej z ogórecznika na drugim miejscu to bardzo dobrze. Skład odpowiada cenie produktu. Krem w ogóle mnie nie podrażnił, nie wywołał zaczerwienień ani zaskórników. Oczywiście producent ostrzega aby omijać okolice oczu podczas aplikacji i tutaj muszę stwierdzić, że niestety wasze oczy mogą nie wytrzymać tego kontaktu, więc uważajcie ;) Kiedyś, zachęcona działaniem na reszcie twarzy odważyłam się nałożyć go w te rejony, gdzie mam przesusz chyba od zawsze i wszystko było ok do momentu jak odruchowo nie przetarłam oka. Moje oczy są bardzo wrażliwe i niestety musiałam je długo płukać bo szczypały niemiłosiernie. Ale oprócz tego naprawdę nie mam się do czego przyczepić, krem świetnie nawilża, szybko się wchłania, nie zostawia lepiej warstwy o ile nie nałożycie go zbyt dużo. Nie mam pojęcia jak zachowałby się na podkładzie, ponieważ używam go na noc jak zaleca producent, lub na dzień tylko wtedy gdy makijażu nie wykonuję. 
  • Podsumowanie : serdecznie polecam krem na noc wszystkim osobom ze skórą wrażliwą, naczynkową i przesuszoną. Daję mu 5/5 i wiem, że na stałe znajdzie miejsce w mojej kosmetyczce.